Letnia Triada po raz pierwszy latem 2021 (97,98, 99)

 

 


Napiszę trochę więcej, bo warto opisać te górskie przeżycia, a nawet metafory (o tym na końcu)… Było tak jak lubię, czyli wyjazd rodzinny – jakby odpoczynek. Ja „odpoczywałem” biegając, reszta rodziny na swój sposób, ale poza tym także towarzyszyli na mecie, a właściwie metach, bo były aż trzy i to w dwa dni. Skupię się na tym moim górskim „relaksie”, który zamknął się na 50 kilometrach w trzech pasmach górskich z liczbą przewyższeń ok 2600 m. 
 
 
 
 
Dla prawdziwego górala to zwykłe normy (poza trzema startami w dwa dni), jednak nie jestem jeszcze górskim wyjadaczem, a starty tam to jeszcze rzadkość, bo na nizinach mam jeszcze jakieś plany. A co było jak nie lubię? Brak grupy, dopingu, towarzystwa na trasie, wspólnych analiz, opowieści (nadrobimy!).
 

 
 
To dla mnie kolejny bieg z tych, które przesunął covid i nie można było nie skorzystać. Drugi start w tym roku, a trzeci start w tej imprezie w ogóle, do tego pierwszy latem. Biegałem tam zimą – wspaniały klimat, zawsze sporo śniegu, magicznie, noworocznie... Okazuje się jednak, że klimat może być także latem, bo nie tworzą go tylko krajobrazy, ale przede wszystkim ludzie. A że dają z siebie wszystko i budują serdeczną atmosferę, gdzie biegacz nie jest tylko wypełnionym miejscem na liście startowej, to nie trzeba innej „magii” (dzięki Kacper Piech, Gabriela Rolka).
 
 
 

 
 
I etap, sobota 11, BESKID SĄDECKI 18 km
Świeże siły, start z Grywałdu po 8km wspinaczki zdobywam Lubań łącznie z wieżą. Po raz pierwszy wykorzystuje kijki biegowe i był to dobry pomysł, bo odciążałem nogi, które miały potem więcej sił na zbieg i etap wieczorny. Zdarzyło mi się zgubić trasę - straciłem około 2 minuty. Kończę na 18 miejscu.
 
 
 

 
II etap, sobota 20:30, GORCE 6 km
Krótki kilkugodzinny odpoczynek i kilometrowo krótki dystans, ale siłowo duży wycisk. Już w nadchodzącym mroku nocy i lekkiej mgle zdobywamy szczyt Stajkowa, a po zbiegu z niej na deser wdrapujemy się na szczyt stoku narciarskiego (!) i dopiero potem zbiegamy do mety. Straciłem tu wiele sił ale z dobrym czasem melduje się na bardzo dobrym 10 miejscu.
 

 
 
 
III etap, niedziela 10, BESKID SĄDECKI 27 km
Start z rezerwatu Białej Wody. Już po 3km czuję, że to będzie walka, by się nie poddać, bo brakowało sił. Na trasie Obidza, Wielki Rogacz, Radziejowa, Przehyba a na koniec Dzwonkówka. Najgorszy był początek, gdy spięte nogi nie chciały „podawać”, jak to się mówi w żargonie, a głowa cały czas kalkulowała… zacząłem zakładać „byle zdobyć pierwszy szczyt, potem będzie prościej”. Gdy go zdobyłem mówiłem sobie „ten drugi jest najgorszy, kolejne już prostsze”. Po drugim wmawiałem sobie, że to przecież „zaraz połowa trasy”, a na koniec „przecież to tylko dwa szczyty i będzie z górki”. Oszukiwanie siebie pomagało. Miejsce 26 – ukazało moje osłabienie, ale w ostatecznym rozrachunku ląduje na miejscu 18. 
 
 

 
 
A to co najpiękniejsze - ostatnie metry do mety pokonuje ze swoimi dziećmi.
Czego uczą takie biegi? Pokory. Uczą, że trzeba dobrze rozkładać siły i ambicje. Pokazują, że naprawdę potrafimy z siebie wykrzesać siły, nawet wtedy gdy wydaje się, że jej nie mamy. Po raz kolejny bieganie jest dla mnie metaforą życia ludzkiego. Gdy walczę na trasie myślę często o tych ludziach, którzy WALCZĄ tak naprawdę – z chorobą, samotnością, odrzuceniem, o godność.
 
Góry pokazują też piękny świat i to, że czasem trzeba podjąć trud by takim go widzieć. W dolinie i bez wysiłku nigdy nie będzie tak pięknie.
 
 

 
I wreszcie, ta nieustępliwość przy uprawianiu sportu przenosi się także na inne dziedziny życia i to co chcemy osiągać, zakładanie i etapowe realizowanie celów.
To tyle metafor. Wracamy na niziny, by kiedyś znów się wdrapywać na szczyty!
 
 


 

 

Komentarze