Moc z Kopców (48)

Po raz drugi wystartowałem w górskim biegu w Krakowie. Bieg niebanalny, urokliwy, a dla biegaczy taktycznie trudny, niczym pojedynek z Niemcami na boisku. Zbieg, płasko, podbieg, podbieg, płasko. Jak rozłożyć siły, jak szybko zbiegać, by nie stracić zbyt wiele energii i na ile ryzykować z tempem przy podbiegach. Pytań tak wiele, jak wielu chcę załapać się do limitowanej puli startujących.





BIeg Trzech Kopców pokazał mi miejsce moich przygotowań. Rokowania dobre. Duża moc na ostatnich kilometrach. Duży progres w stosunku do 2016 roku - poprawa o prawie 4 minuty (52 minuty 56 sekund), ale przede wszystkim świetne biegowe samopoczucie. Bo to inne kiepskie. Ból głowy rozpętał się na dobre po biegu. Prawie godzinny sen w samochodzie uratował sytuację i mogłem wrócić do domu na piąte urodziny córki.  Miejsce open 48, zadowala (na 2331, którzy ukończyli bieg). Najbardziej jednak cieszyła dobra forma. A kibice przed metą nieśli - ostatni kilometr pokonałem w 3:45.