66 start, 13 w tym roku, 10 maraton.
Jedno marzenie spełnione. Start w
jednym z sześciu najważniejszych, największych maratonów świata. Cudowne
przeżycie, które pozostanie we mnie na zawsze. 44 tysiące biegaczy z całego
świata, większość z nich to szczęśliwie wylosowani. I ja wśród nich. Drugie
marzenie musi poczekać, mimo ogromnej pracy jaką włożyłem w przygotowanie. Trzecie
marzenie się pojawiło…Wierzę, że wszystko dzieje się nie bez przypadku…
Meta i wymowne gesty osób za metą - uściski, sprawdzanie zegarka, łapanie się za głowę - wszystko na jednym ujęciu |
Porównanie z Mundialu
Polacy
dostali się na Mistrzostwa Świata. Narodowa euforia, pompowanie tzw. „balonika”.
Start w Mundialu, wielkie oczekiwania, a potem wielki zawód, bo nawet minimum
(wyjście z grupy) nie zostało osiągnięte. Chyba nikt nie wspomina dziś radości
z awansu – zresztą ja sam brałem udział w meczu decydującym o awansie
(Polska-Czarnogóra 4:2) i pamiętam euforię.
Ciągle, aktualne marzenie |
Użyłem takiego porównania, może nie
we wszystkim jest adekwatne, ale chciałbym być dobrze zrozumiany. Gdy stawiam
sobie duże wymagania, poświęcam dużo czasu na trening i mam duże oczekiwania
wobec siebie, to nie mogę powiedzieć sobie, że jestem w pełni szczęśliwy. „Dużo
osiągnąłeś”, „Nie narzekaj”, „Wielu marzy o takim wyniku” – to mnie nie
przekonuje.
Może z czasem podejdę inaczej do tego wyniku, ale po maratonie w Berlinie czuję lekki zawód, mimo że nie wszystko w sumie zależało ode mnie. Z jednej strony jest spełnienie jednego marzenia tj. start w jednym z sześciu najważniejszych maratonów świata z serii Abbot World Marathon Major. Drugie marzenie czeka. Złamanie 3 godzin w maratonie to marzenie każdego amatora maratończyka, który z każdym startem stawia sobie wyżej poprzeczkę.
Może z czasem podejdę inaczej do tego wyniku, ale po maratonie w Berlinie czuję lekki zawód, mimo że nie wszystko w sumie zależało ode mnie. Z jednej strony jest spełnienie jednego marzenia tj. start w jednym z sześciu najważniejszych maratonów świata z serii Abbot World Marathon Major. Drugie marzenie czeka. Złamanie 3 godzin w maratonie to marzenie każdego amatora maratończyka, który z każdym startem stawia sobie wyżej poprzeczkę.
Waleczne Serce
dostało szansę
Bieg
w Berlinie był, jakby moje małe Mistrzostwa Świata. Sam „awans” był cudem,
nieoczekiwanym prezentem, który udało się wywalczyć podczas konkursu. Na
facebooku AZS AWF Masters ogłosił pewnego dnia, że da możliwość startu w
Berlinie dla osoby, która najciekawiej uzasadni swoją decyzję. Napisałem wtedy:
„Dlaczego ja miałbym pojechać na maraton do Berlina? Bo jestem Walecznym
Sercem. Bo żyję dewizą „kto kocha czas zawsze odnajdzie nie mając ani jednej
chwili”, dlatego jest też czas na pasje, która układa wiele w moim życiu.
Ręce mówią wszystko "Jak się nie ma co się lubi, to się lubi, co się ma" |
Wszystko do czego doszedłem w życiu okupione było ciężką pracą, poświęceniem.
Nie wybierałem drogi na skróty. Kilka lat temu podjąłem walkę z otyłością,
wygrałem ją w pewien sposób, czego dowodem są moje
historie (www.walecznesercerd.blogspot.com). Kilka lat temu wystartowałem też w
pierwszym swoim maratonie, osiągając czas 5 godzin. Dziś do złamania 3 godzin
na 42 km trasie brakuje mi 91 sekund. Wierzę, że jestem w stanie przybliżyć się
do elity amatorskiej właśnie w Berlinie. Proszę o szansę na łzy radości na
mecie Berlin Maraton”
Ambitny amator
kontra…
Po
kilku dniach przyszła radosna nowina.
Jadę. W treningu wiele nie zmieniłem, bo przecież cały czas trenowałem z myślą
o maratonie na jesień. Wiosną zrobiłem sobie przerwę i w maratonie nie
wystartowałem. Trochę jednak zmieniła się intensywność, bo termin maratonu dość
zaskakujący. Połowa września to między innymi zgaduj-zgadula, jaka może być
pogoda. Gdy trenowałem w lecie jesień, to był temat dość odległy. Na szczęście
w dzień maratonu nie było tropiku, ideału o jakim marzy maratończyk-Europejczyk,
czyli kilku, kilkunastu stopni też nie.
Niejednokrotnie zdarzało mi się z braku
możliwości trenować przy pełnym słońcu. Łączenie pracy, domowych obowiązków i
wielu innych pasji, czy społecznego zaangażowania w różne inicjatywy z
treningiem w prawie każdy dzień tygodnia, to zadania trudne.
Często dochodzi do tego, że trening, jego intensywność, oczywiście na moją amatorską miarę, porównywalny jest z tym z jaką mierzą się profesjonaliści. Z tym, że oni zajmują się głównie treningiem. Znalezienie odpowiedniego balansu między treningiem, pracą, a odpoczynkiem to kolejna przeszkoda z którą zmagamy się – my ambitni amatorzy.
Często dochodzi do tego, że trening, jego intensywność, oczywiście na moją amatorską miarę, porównywalny jest z tym z jaką mierzą się profesjonaliści. Z tym, że oni zajmują się głównie treningiem. Znalezienie odpowiedniego balansu między treningiem, pracą, a odpoczynkiem to kolejna przeszkoda z którą zmagamy się – my ambitni amatorzy.
Z rodziną pod słynną Bramą |
Do
Berlina udało mi się wybrać wraz z całą rodziną. Logistyka była cudowna. Droga
na lotnisko do Balic trwała tyle, co lot. Umysł ludzki czasem próbuje nas
wyprowadzić z równowagi. Lot mieliśmy w sobotę o 12:45. Głowa wmawiał mi, że
może być strajk (na szczęście był tylko w środę i nawet moi znajomi wracali z
Berlina autobusem). Na szczęście pierwsza obawa pokonana. Ruga dotyczyła odbioru
pakietu i dużych kolejek. Na lotnisku czekał na mnie kuzyn.
Pakiet odbierałem na Tampelhof – byłym lotnisku w Berlinie. Około 15 nie było już kolejek. Jedyne kolejki były np. do możliwości zrobienia sobie zdjęcia na podium przy pamiątkowej tablicy i w wielu innych tego typu miejscach. Do bezpośredniej strefy odbioru numeru startowego wszedłem sam na podstawie karty startowej. Przy wejściu otrzymałem specjalną opaskę (niczym w hotelu dla gości all inclusive). Na podstawie tej opaski i numer startowego byłem dzień później wpuszczany do strefy startowej przy Bramie Brandeburskiej.
Pakiet odbierałem na Tampelhof – byłym lotnisku w Berlinie. Około 15 nie było już kolejek. Jedyne kolejki były np. do możliwości zrobienia sobie zdjęcia na podium przy pamiątkowej tablicy i w wielu innych tego typu miejscach. Do bezpośredniej strefy odbioru numeru startowego wszedłem sam na podstawie karty startowej. Przy wejściu otrzymałem specjalną opaskę (niczym w hotelu dla gości all inclusive). Na podstawie tej opaski i numer startowego byłem dzień później wpuszczany do strefy startowej przy Bramie Brandeburskiej.
Przed snem meczyk
Dzięki
propozycji kolegi Piotrka Ptaka noc przed maratonem spędziłem u jego rodziny,
która mieszkała dosłownie kilometr od startu. Zamiast dojeżdżać od rodziny
kuzyna i wcześnie wstawać, miałem kilka minut spaceru na start i duży komfort w
dzień maratonu. Każdy może marzyć o takiej lokalizacji, gdy przed nim bieg z
ponad 44 tysiącami bieagaczy. Kolejną obawą była pogoda. W tygodniu
poprzedzającym start przeżywaliśmy upały do 30 stopni. Na szczęście, jak już
pisałem, „tropiki” nie zabiły całkiem biegu. Z numerem startowym mogłem
spokojnie położyć się spać. Spokojnie? Nie do końca. Zanim zamknąłem oczy ze
znajomymi z Rozbieganych Dobczyc na naszej specjalnej konwersacji poświęconej
kibicowaniu śledziliśmy mecz Wisły z Lechią. Trzymałem też kciuki za Klub
Kulturalnego Kibica (jestem jego koordynatorem), który był obecny na tym meczu
Duże emocje, wygrana mojej ulubionej drużyny i szczęśliwie mogłem oczekiwać
startu w 45. maratonie w stolicy Niemiec.
Na twarzy grymas bólu i lekkiego zawodu |
Wśród szczęśliwców
Ranek
nieco mnie zaniepokoił. Czułem od samego początku, że to może być dzień z bólem
głowy jakich ostatnio przeżywałem więcej. Liczyłem, że emocje oddalą ból.
Udaliśmy się z Piotrem na start. Byliśmy w swoich strefach na godzinę przed
startem. Korzystając z tego czasu usiadłem na kilkanaście minut, zamknąłem oczy
licząc, że te na razie lekkie bóle i mżenie na głowie uda się, jak to często
bywa pokonać odpoczynkiem. Wszedłem do swojej strefy – mimo, że przydzielono
mnie do tej oznaczonej w granicach 3:00-3:15, była to dopiero strefa „D”.
Przeżyłem wielkie wzruszenie na starcie, oczekując gdy ruszę. Muzyka, piękne obrazy wyświetlane na telebimie budowały napięcie. Czułem się szczęśliwy, stojąc wśród 44 tysięcy ludzi kochających bieganie, którzy latami czekają na start w tej imprezie. To tutaj najczęściej bity był rekord świata na dystansie nieco ponad 42 kilometrów. Balony poleciały w górę i ruszyliśmy. Zazwyczaj biegałem w imprezach, gdzie najwyżej pierwsze kilometry biegnie się w tłumie, a potem tłum się rozpierzcha, zwłaszcza w strefach czasowych, gdzie biegam tzn. do liderów brakuje mi sporo, ale mam zazwyczaj też sporo przewagi nad większą częścią stawki biegu. Tu było inaczej. Wrażenie, że robi się luźniej miałem dopiero na 35 kilometrze.
Pamiątkowy plakat rozdawany przez sponsora BMW z miejscem na numer startowy |
Przeżyłem wielkie wzruszenie na starcie, oczekując gdy ruszę. Muzyka, piękne obrazy wyświetlane na telebimie budowały napięcie. Czułem się szczęśliwy, stojąc wśród 44 tysięcy ludzi kochających bieganie, którzy latami czekają na start w tej imprezie. To tutaj najczęściej bity był rekord świata na dystansie nieco ponad 42 kilometrów. Balony poleciały w górę i ruszyliśmy. Zazwyczaj biegałem w imprezach, gdzie najwyżej pierwsze kilometry biegnie się w tłumie, a potem tłum się rozpierzcha, zwłaszcza w strefach czasowych, gdzie biegam tzn. do liderów brakuje mi sporo, ale mam zazwyczaj też sporo przewagi nad większą częścią stawki biegu. Tu było inaczej. Wrażenie, że robi się luźniej miałem dopiero na 35 kilometrze.
Zaklejenie brodawek niewiele pomogło...super glue byłby przydatny |
Inna walka
Sam
bieg to walka. Walczyłem o czas. Mało jest biegów, w których biegnę dla
relaksu. Jeśli już zapisuje się na zawody to z myślą o dobrym wyniku, chyba że
kogoś prowadzę na wynik, chyba że to bieg taki jak Sylwestrowy. Berlin Maraton
to start, w którym przymierzałem się do złamania trzech godzin. Przygotowanie
było przyzwoite. Treningi 5-6 razy w tygodniu, dłuższe wybiegania, do tego
wzmacnianie się na siłowni, suplementacja, na ile to możliwe prawidłowe
odżywianie i rezygnacja, ograniczania tego co przyjemne ale co nierzadko zabija
trening. Start w połówce 3 tygodnie przed maratonem prognozował dobrze. Czas
poniżej 1:25.
Dało o sobie znać małe przesilenie, może to było przemęczenie organizmu. Ostatni bieg-test połączony z treningiem (Bieg Tesco) był męczarnią okupioną małą gorączką i kilkudniowym zwolnieniem z treningami. Raczej nie miało to większego wpływu na mój starty główny, ale być może okaże się po badaniach, że już wtedy ból dawał o sobie znać, a emocje, endorfiny go odpychały. Przez 27 kilometrów udawało mi się utrzymywać założone tempo w okolicach rekordu życiowego, by potem nieznacznie 2-3 sekundy przyśpieszyć. Niestety napięcie rosnące w głowie wygrało ze mną, swoje zrobiła też na pewno temperatura. Ale przede wszystkim ten nieznośny ból, który osłabia mimo, że cały czas go odsuwałem. Moja głowa się poddała. Nie byłem w stanie utrzymać tempa i to nie była raczej „maratońska ściana” bo założone tempo było adekwatne do moich umiejętności na ten czas.
Berlin Maraton ukończony |
Dało o sobie znać małe przesilenie, może to było przemęczenie organizmu. Ostatni bieg-test połączony z treningiem (Bieg Tesco) był męczarnią okupioną małą gorączką i kilkudniowym zwolnieniem z treningami. Raczej nie miało to większego wpływu na mój starty główny, ale być może okaże się po badaniach, że już wtedy ból dawał o sobie znać, a emocje, endorfiny go odpychały. Przez 27 kilometrów udawało mi się utrzymywać założone tempo w okolicach rekordu życiowego, by potem nieznacznie 2-3 sekundy przyśpieszyć. Niestety napięcie rosnące w głowie wygrało ze mną, swoje zrobiła też na pewno temperatura. Ale przede wszystkim ten nieznośny ból, który osłabia mimo, że cały czas go odsuwałem. Moja głowa się poddała. Nie byłem w stanie utrzymać tempa i to nie była raczej „maratońska ściana” bo założone tempo było adekwatne do moich umiejętności na ten czas.
„Wiara i walka”
Ostatnie
15 km to tempo niższe od zakładanego o kilkadziesiąt sekund. Zdarzyło mi się
nawet trzykrotnie zatrzymać na punktach z wodą, by nie tyle napić się wody,
izotonika, co złapać powietrze i „oddalić” ból głowy. Mimo wszystko uzyskany
czas nie był najgorszy 3:13, chodź daleki od oczekiwań. Moja głowa przetrwała
zawód i marzenie, by w Berlinie osiągnąć pełny sukces, jednak w zasadzie czy w takich
okolicznościach nie jest to sukcesem? Mały smutek był, ale było też wzruszenie
gdy pojawiła się meta, tysiące ludzi przy barierkach. Była radość, gdy na
kilkaset metrów przed metą usłyszałem i zobaczyłem najbliższych. Padają mi na
myśl słowa, których do końca nie lubię „Jak się nie ma co się lubi, to się lubi
co się ma”. Bardziej jednak przyswajam do serca słowa powtarzane przy każdym
wpisie przez kolegę biegacza: „Wiara i walka”. To one nadal mi będą
towarzyszyły.
Nauka ze strefy mety
Dostałem
też naukę na mecie. Nauka taka, że warto zabierać do depozytu telefon…Strefa
mety wygląda zupełnie inaczej dzień wcześniej, gdy człowiek jest wypoczęty i
nogi niosą. Po jej przekroczeniu w dniu biegu staje się ogromna i żeby się z
niej wydostać w jakimkolwiek kierunku trzeba zataczać wielkie koła. Wielkie „koło”
zatoczyłem też wracając do mieszkania, gdzie pozostawiłem rzeczy.
Po drodze źle
pokierowany (jednak nie zawsze „koniec języka za przewodnika”) przemaszerowałem
jakieś 4-5 kilometrów zamiast 1,5. Może i dobrze dla nóg, których proces
roztrenowania się rozpoczął, gorzej dla całego ciała, które marzyło o ciepłym
prysznicu i odpoczynku. Po powrocie do domu zająłem się badaniami, chciałbym w
końcu przekonać się czego efektem są coraz częściej pojawiające się bóle głowy
i czy to poważne.
Wdzięczność
Dziękuję
wszystkim, którzy przyczynili się do tego, że udało się wystartować. Przede
wszystkim mojej rodzinie. Wyrazy wdzięczności dla AZS AWF Masters Kraków za
szanse startu. Koledze Piotrowi i jego wspaniałej rodzinie w Berlinie oraz
kuzynowi Marcinowi z żoną Sławką za gościnę mnie i rodziny w stolicy Niemiec.
Całej ekipie Rozbieganych za trzymanie kciuków, wspieranie we wspólnej biegowej
pasji. Jakie to ważne, gdy się biegnie, gdy mimo że drużyny nie ma obok, ale
wiem, jak mocno trzymają kciuki.
Dziękuję trenerowi Kacprowi z runonline.pl za roztropne
prowadzenie mnie, dzięki temu przy moim charakterze i upartości nie ocieram się
o poważne kontuzję i ciągle mam motywację, by chcieć czegoś więcej.
Na berlińskiej ściance zostawiłem pamiątkę... |
Spełniłem
marzenie – start w Berlinie, drugie czeka – złamanie trzech godzin na tym
dystansie. A trzecie się wyłania. Wiecie jakie? Abbot World Marathon Major do
kolekcji, czyli brakuje mi jeszcze pięciu startów (Nowy Jork, Boston, Chicago,
Boston i Tokio).
Potrzeba do tego wiele szczęścia, czasu, zdrowia, ale też
finansów. Marzenia są, by je spełniać. Wierzę, że się kiedyś uda. Wierzę, że
nie kosztem rodziny, czy zdrowia. Wierzę, że jak zawsze uda się połączyć pracę,
pasję i obowiązki. Ta umiejętność łączenia tej „układanki” to taka ciągła „życiówka”
– taka życiówka codzienności amatora biegacza.
Poniedziałek upłynął na tzw. "rozchodzeniu" - zobaczyliśmy kilka ważnych miejsc |
Taki krasnal jak z Wrocławia, tylko w Berlinie |
Komentarze
Prześlij komentarz