O 7. Charytatywny Bieg Fundacji Tesco mógłbym napisać, że zaliczony. Nie należał do życiowych, bo z kilku względów nie mógł. Jedno jest pewne, że zabrał ze mnie tyle energii ile nie zabrała niejedna życiówka. Cieszy to, że nie zrezygnowałem, a dwa - to kolejny charytatywny bieg z możliwością pomocy innym.
Noc przed startem gorączka, która przyszła
nagle i nie wiadomo dlaczego. Rano poczułem się lepiej...nie wiem czy dlatego,
że chciałem, czy faktycznie moc wróciła. A chciałem, bo w świadomości był bieg,
a raczej treningo-bieg i zarazem ostatni sprawdzian przed Berlinem. Wymyślił to
Kacper tak, że najpierw pobiegam 15 km (najlepiej trochę górzysto), a potem
żeby zmobilizować siędo tempa wystartuje w biegu. Zatem z Błoń pobiegłem w
stronę ZOO krakowskiego, a potem na linię startu w okolice Mostu Grunwaldzkiego
w Krakowie.
Już od początku czułem, że to nie mój dzień. Wymęczenie dawało o sobie znać. A na linii startu biegu o 12:30, gdy zrobił się dodatkowo upał miałem już dość. Pobiegłem. Zakładałem utrzymać 4:15, ale szybko zweryfikowałem to do 4:45. Czas to 46:34 i 135 miejsce na 864 startujących.
Na metę wpadłem i wypiłem hektolitry wody i
izotonika i długo dochodziłem do siebie. Wytrwałem, ale było ciężko. Znalazłem
się w epicentrum przygotowań. Sierpień to 360 km treningów w nogach, łącznie 38
treningów (biegowych i siłowych łącznie). Chyba dało to o sobie znać w postaci
kulminacji zmęczenia i małego ataku osłabienia. Oby do Berlina wszystko wróciło
do normy, by podjąć walkę bez dodatkowych przeciwników.
Dla ciekawostki...to chyba najbardziej bogaty w pakiet bieg (fot. Archiwum T. Kupca):
Do tego koszulka, worek...