Euforia nad morzem (57)



"Człowieku skąd Ty masz tyle energii?" - wołał komentator, gdy wpadałem szczęśliwy na metę półmaratonu w Gdyni. Skąd? Z rodziny...

 W grupie wysyłane są impulsy. Pewnego razu jeden wysłał Radek: „A może by tak do Gdyni, byłem, polecam, kto jedzie?”. Impuls złapany, szybko zapisałem się, a przy okazji zaplanowałem wyjazd rodzinny i najlepiej podróż pociągiem. Podróż pociągiem nie wypaliła bo „bilet rodzinny” okazał się mało rodzinny, ale po kalkulacji okazało się, że jazda samochodem będzie ponad połowę bardziej ekonomiczna i umożliwi pewną niezależność. W międzyczasie przekonałem małżonkę, że warto pokonać tyle kilometrów, a ta podróż będzie dobrą „inwestycją” rodzinną.


To był dla mnie cudowny rodzinno-biegowy weekend. Trzy dni słońca, chociaż marzliśmy bardzo to jednak promienie słoneczne wlewały w nas dużo optymizmu, zwłaszcza że wieści z południa były takie, że wróciła zima w pełni. Zamieszkaliśmy w Gdyni pobliżu startu, a także w pobliżu ciekawych atrakcji. 



Zwiedziliśmy gdyńskie „Akwarium”, wyjechaliśmy kolejką na Kamienną Górę, zwiedzaliśmy port, plażę. Nawet spacer po galerii handlowej, czy małe zakupy stawały się relaksem, gdy mogliśmy po prostu ze sobą pobyć, zapominając o codziennych troskach i obowiązkach. Widok pięknego nieba i morza pozwalał nam

W sobotę Józiu i Terenia wystartowali w biegach dla dzieci. Bohaterstwem było stanąć na mecie przy tak mocno odczuwalnej niskiej temperaturze i wietrze. Nasze dzieci dzielnie sobie poradziły, biegając po skwerze Kościuszki. Józiu zajął 6 miejsce, a przed nim były tylko dzieciaki o rok starsze. Był z siebie bardzo dumny. My z niego jeszcze bardziej. 



Teresa była równie dzielna, przemierzając swoje 200 metrów ku mecie, na której czekała mama (tata był starterem). Po biegu musiały być nagrody – m. in gofry. A że w pakietach startowych odnaleźliśmy tańsze wejściówki do kina i wypatrzyliśmy, że grają w nim film, na który nie mogliśmy dłuższy czas trafić z terminem to skorzystaliśmy z okazji. „Cudowny chłopiec” to była dla nas dawka dużego wzruszenia i humoru. Pozytywnie naładowani wartościowym filmem wróciliśmy po pełnym wielu emocji dniu do naszego mieszkania. 



Niedziela. Start taty, czyli mnie. Zastanawiałem się, jak mi pójdzie, na ile poradzę sobie z zimnem i wiatrem, czy uda mi się chociaż trochę poprawić życiówkę. Rodzinie zalecałem, by się mną nie przejmowała. Radziłem, by dbali o siebie w tym mrozie, a nie o ty by mnie zobaczyć na trasie. A mimo to udało nam się widzieć aż trzy razy. Przy starcie po kilkuset metrach przybiłem dzieciom „piąteczki”. Potem, gdy wyszli ze Mszy św. z kościoła w tym samym miejscu znów ich mijałem (16 km), aż wreszcie towarzyszyli mnie gdy wpadłem na metę z czasem 1:23:25.


 Z Radkiem na Skwerze Kościuszki.
 W "Akwarium".


   

 
To był jeden z najlepszych biegów, jakie „rozegrałem” w swojej karierze. Biegło mi się wyśmienicie pod względem psychicznym i fizycznym. Wytrzymałem narzucone dość szybkie tempo i miałem sporo siły na mocny finisz i mocne dwa ostatnie kilometry. Obyło się bez kryzysu i bez pytań w głowie: „ile jeszcze, czy dam radę?”. Biegłem i zastanawiałem się w duchu, co mnie tak nosi cudownie, uśmiechałem się sam do siebie, wiedząc już w połowie trasy, że to będzie wspaniały bieg. Na metę wbiegałem w wielkiej euforii, krzyczałem, a mając medal na szyi przyznam się, że ze szczęścia spadło mi kilka łez. Każdy bieg to historia. Przygotowania do biegu to historia.  Mój syn po biegu cytował komentatora, który widząc mnie pytał: „Człowieku skąd Ty masz tyle energii?”.

Mój syn zapytał mnie po biegu podobnie, jak komentator: „Tatuś, a skąd ty masz tyle siły, że tak wbiegałeś na metę”. Dzięki Tobie mam tyle siły, dzięki mamie, dzięki Teresce.Wspaniała życiówka poprawiona niespodziewanie aż o 95 sekund jest bardzo cenna. Ale najcenniejszym medalem przywiezionym z Gdyni jest medal, na którym wygrawerować można: „Wspólny wartościowy czas z rodziną”.