Tarnów, czyli 37:59 (51)


Co to był za bieg, a przede wszystkim wyprawa rodzinna. Chyba pierwszy taki familijny wypad na bieg. Ja tydzień po maratonie chętny na nową życiówkę, na złamanie 38 minut. Udało się? jak było?

Tak było:
Wpadam na metę nie do końca zdając sobie sprawę, czy łamię ten wymarzony na dzisiejszy dzień wynik, czy też nie... Ale złamałem jak się później okazało: 37:59. Ruszyłem w tempie 3:50 i w miarę równo je trzymałem (3:49, 3:48, im bliżej końca pojawiło się małe osłabienie: 3:53, 3:52), by zakończyć ostatni kilometr w tempie 3:36, a wiaodmo że ostatnie 200 metrów w Tarnowie to delikatny podbieg, który podczas wysiłku urasta do Giewontu...
Właśnie przed finiszem otrzymałem dawkę dobrych emocji od naszych kibiców i Józia. A na mecie czekała żona i Tereska.

Tarnowską Dyszkę biegłem już trzeci raz, a pierwszy w tak wspaniałej pogodzie no i w towarzystwie rodziny oraz rodziny Rozbieganych Dobczyc (furorę robił eRDuś), co nastroiło mnie do biegania znakomicie. Dodatkowo ten okrągły numer startowy "900". Życiówka poprawiona o 19 sekund - tak 19, aż 19. Cieszy mnie, że mimo startu w maratonie organizm zagrał ze mną w jednej drużynie.


Ciężka praca przynosi efekty. Koniec sezonu zapisuje się wspaniale w mojej biegowej biografii. Ile muszę w to wszystko wkładać samozaparcia i dyscypliny wiem tylko ja i najbliżsi. Nikt treningu za mnie nie wykona, nikt za mnie nie wstanie o 4:45 żeby dojechać na siłownię raz w tygodniu, nikt nie zrealizuje planu, nie poczyta fachowej literatury. Patrząc na swoje wyniki wiem, jakiej pracy i wyrzeczeń wymagały. Zawsze będę amatorem, a amator z łaciny oznacza: "osoba zajmująca się czymś niezawodowo, z zamiłowania; osoba uprawiająca sport, nie czerpiąc z tego korzyści materialnych". I tak jest i będzie zawsze w moim wypadku. Korzystam z pomocy trenera to chyba sprawa oczywista. Chcąc iść dalej, a przede wszystkim iść zdrowo i "z głową", warto czerpać wiedzę od bardziej doświadczonych, zawsze tak czynię w życiu. W szkole zapatrzony byłem we wspaniałych nauczycieli, na studiach w wykładowcach-pasjonatach itd. itd. Dziś wiedza jest na wyciągnięcie ręki i wcale nie trzeba być wybranym jak w starożytności, by mieć do niej dostęp, i wcale nie trzeba posiadać majątku, jak w średniowieczu by z niej czerpać. W moim odczuciu to kwestia osobistych wyborów, a nie majętności, jak niektórzy mogą oceniać. Mój jest taki by o ile jestem w stanie, a prawie każdy jest, inwestować w siebie, swoje zdrowie, poradę kogoś dzięki komu ograniczę ryzyko kontuzji, przetrenowania i będę miał kontrolę (na tyle na  ile ją można mieć) nad swoim ciałem.

Praca, dom, wyjazdy, moje społeczne zaangażowanie w wiele inicjatyw. Wszystko to staram się godzić, dobierając właściwe proporcje. Co do proporcji..był bieg, było ciastko, było małe zwiedzanie.